Wiersz niebo-miłosny

Wracałam nad ranem zimną ulicą,
pustą kopiąc butelkę.
Wtedy jegomość siedzący na schodach wstał, podszedł i
podał mi rękę.
– Sorry kolego, miałam noc ciężką, a teraz nie jestem w nastroju.
– Noc miałaś nielekką, dlatego cię czekam, odpocznij w moim pokoju.
– I co będziemy robić obok siebie? Grać w karty? Siądziemy rano przy kawie?
– Pooglądamy znaczki na niebie, mam kilka historii w rękawie.

To dałam się prowadzić w nieznajome światy
przez pole we wrzosach i kłosach. I gdy wchodziłam
w tych światów komnaty, on stał tam ze światłem we włosach.

I spojrzał mi w oczy, wyszeptał me imię, z sercem na oścież w swej mocy.
I przyjął  mnie w progu chlebem i winem.
Nie czułam już zimna ni nocy.

– Chcę cię ugościć najlepiej jak mogę, więc chodźmy,
tam są ogrody.
Idę i widzę przed sobą jasną drogę i żywe strumienie wody.

Gdy chcę się przejrzeć, by dostrzec coś w sobie,
dziwna rzecz mi się zdarza; każde lustro wody
w całej swej ozdobie odbija twarz gospodarza.

Dalej po ogrodach chodzę jak po raju,
w dali widzę zielone pastwisko.
 – Mogę tu zostać? – pytam błagająco – dla twych oczu
w źródle skłonnam zrobić wszystko!

– I ja tego pragnę, spójrz dookoła, to jest mój podarunek.
Jednak nie każdy chce się tu rozgościć,
bo zawsze mam jeden warunek.

– Mówże od razu, co zrobić muszę, czego tu inny nie dokona?
Diabłu mam swoją zaprzedać duszę?

– Masz skonać w moich ramionach.


– To wysoka cena za wizję mojej, bardzo niepewnej przyszłości.
– Toteż nie nalegam, bo zrobić to możesz jedynie w dowód miłości.

Spojrzałam znów przed siebie, ogarniałam wzrokiem,
tam, gdzie życiodajne wody wartkim płynęły potokiem.
I rozważałam w duszy, w tych zacnych stojąc zagonach.
– Jak to zrobimy?
– Podejdę do ciebie, przytulę mocno,
ty umrzesz w moich ramionach.
– Co dalej?
– Ja wypowiem słowo. Nim świt nastanie, odrzucę ci z serca ciężki kamień
i słowem odrodzę na nowo.

I było jak mówił. Gdy mnie przytulił, poczułam coś we mnie pęka.
To tylko ego delirkę przechodzi, to serce wreszcie klęka.
Tu się człek na nowo rodzi, tu dzieje się rzecz święta.

Co było dalej? – zapytacie mili. Czy on był tym jedynym, co nieba ci przychylił?
To ja wam powiem, bo dzielnie dotrwaliście do końca,
że czekam tej chwili, gdy z nim pod depo
pójdziemy w stronę zachodzącego słońca.

23. 09. 2023

Warto czasem cierpieć na bezsenność! Tak oto powstał ten wiersz, gdzieś pomiędzy 3.00 a 6.30 rano. I miał być krótki, niekoniecznie do rymu, a wyszedł najdłuższy w mojej dotychczasowej twórczości! Nie żałuję. O czym jest? Ot, krótka (!) skondensowana znaczy się, historia miłosna między Jegomościem opisanym aż w czterech ewangeliach i jeszcze kilku innych księgach, a mną, która zawiązała się lata temu i nadal trwa. Też możesz Go spotkać…na jakichś schodach 😉 A może już spotkałeś, spotkałaś?
Skomentuj TUTAJ

Rekomendowane artykuły