Czy głosimy ANTY ewangelię?

Ostatnio dostałam list od znajomej, z którego wynikało, że najważniejszym poselstwem dla ludzkości jest głoszenie zbliżającego się armaggedonu (śmierć, zagłada, zniszczenie) – na moje zdziwienie, podała fragment z Pisma Świętego, a konkretnie z ewangelii Mateusza 24, 14

„A ta Ewangelia o królestwie będzie głoszona po całej ziemi, na świadectwo wszystkim narodom. I wtedy nadejdzie koniec.”

(Warto też przeczytać wcześniejsze wersety.)
Ona bardzo skupiła się na tym końcu, a ja na…. ewangelii. Tutaj też postanowiłam z nią ustalić, CO dla niej oznacza Ewangelię? Wiem, że jest Świadkiem Jehowy zatem mamy zupełnie inne spojrzenie na tę kwestię – i wiecie co…. gdy macie do czynienia z kimś, kto mówi o wierze chrześcijańskiej (lub czymś podobnym), warto najpierw ustalić czy przez ewangelię rozumiecie to samo.  Odkryłam, że to jest dobra podstawa do każdego, dalszego rozwinięcia tematu.

Co dla ciebie oznacza EWANGELIA?

Dziś wiem, że ewangelia to po prostu dobra nowina. Interesują mnie języki obce, znam język grecki i od razu widzę tu dwa słowa!  Evge/ evgenis – dobro, szlachetność  oraz angelija – ogłoszenie czyli dosłownie …. Dobrą nowinę!

Dziś wiem, ale kiedyś po prostu zboczyłam z tej drogi i sama głosiłam ludziom anty ewangelię. Jak to się stało?

Pamiętam dzień mojego nawrócenia. A raczej dosłownego porażenia Duchem Świętym – wszystko we mnie rozkwitło wiosną, widziałam świat zupełnie inaczej niż kilka dni wcześniej, radość się ze mnie wylewała – nie mogłam spać z tej radości! Nie znałam co prawda wielu słów – terminów, których używają dziś chrześcijanie, ale gdy pisałam SMS do bliskiej mi osoby, nie wiedziałam jak opisać to, co się ze mną dzieje! I zaraz po tym, gdy zatytułowałam to w ogóle nie znając tego określenia wcześniej (!) „dobrą nowiną” opisałam po prostu : Czuję, jakby Jezus zamieszkał we mnie i mnie całą wypełnił.
Tym była dla mnie ewangelia. I na tym należało poprzestać, może dodając, że mogłam Go przyjąć bo wcześniej został ukrzyżowany za mnie i zmartwychwstał i żyje!

Tymczasem trafiłam do denominacji chrześcijańskiej, która nazywa się Kościół Adwentystów Dnia Siódmego i mimo, że doświadczyłam tam wiele wartościowych rzeczy, na swój sposób dorosłam (między innymi do tego, by ostatecznie opuścić ten zbór) wiele się nauczyłam, wielu rzeczy się oduczyłam, to niestety- zaczęłam głosić ludziom anty ewangelię.




Sprawdź, czy też mijasz się w głoszeniu ewangelii.

Ustalmy raz jeszcze. Ewangelia to dobra nowina. Ewangelia to nie jest zła nowina. Dobra nowina o Chrystusie głosi , że mimo, że nie zasługujemy na Bożą przychylność (łaskę) Bóg nam ją ofiarował, dając Swojego Syna – Boga w ludzkiej postaci, który zgodził się z własnej woli  za nas doświadczyć śmierci, odłączenia od Boga – ale trzeciego dnia powstał z martwych, torując nam drogę do Ojca.
To jest historia z Happy Endem! To jest powód do radości, która ma mieć swój początek teraz i trwać całą wieczność! Gdy ją usłyszymy, przyjmijmy ją w prostocie serca i trzymajmy się jej do samego końca, bez względu na cenę! I pozostawajmy w radości!

Mijasz się jednak z prawdą ewangelii Drogi Bracie lub Siostro, jeśli skupiasz się głównie na czym innym , np.

– głosisz ludziom zbawienie POD WARUNKIEM ……..
– straszysz ludzi wiecznym potępieniem
– pouczasz ludzi na temat właściwego ubioru, pokarmu czy stylu życia
– głosisz ludziom jakąś denominację jako drogę do prawdy
– nauczasz ludzi prawa mojżeszowego
– polecasz ludziom do studiowania Biblię PLUS jakąś inną książkę/czasopismo

Ja zaczęłam dobrze – dzieliłam się w naturalny sposób  przepełniającą mnie miłością.
Ale wiecie jak to jest w zborze, który uważa się za jedyny znający prawdę prawdziwą i kochający prawo przed łaską …. Struktura mnie wciągnęła i wkrótce zaczęłam głosić ludziom zbawienie z szabatu, wierząc świecie w to, że głoszę im ewangelię.  

Skąd to się wzięło?


Zupełnie niepostrzeżenie – bo wiadomo „wiara bez uczynków jest martwa” zatem gdy ludzie jeden po drugim z radością i w prostocie serca przyjmowali Chrystusa, wiedziałam (pouczona wcześniej sama) że  trzeba im jakoś tę sprawę wiary nadbudować. Że to jednak nie jest AŻ TAKIE PROSTE. Nie może być!

Może.

I już chciałabym zacytować Mt 5: 37 („Niech wasza mowa będzie: Tak, tak; nie, nie. A co nadto jest, od Złego pochodzi”)  ale ja powiem, od czego pochodzi: tak, od złego – od ojca egocentryzmu.

Kto głosi anty ewangelię?

Ten, kto chce się wyróżnić, zwrócić uwagę na siebie. Taki ktoś nie może po prostu powiedzieć człowiekowi „Uwierz w Jezusa Ty i Twój dom” ale musi dodać jeszcze – często pytany – gdzie najlepiej się udać by współdzielić wiarę i dlaczego tam . My byliśmy „wyjątkowi” bo przestrzegaliśmy szabatu, jak rasowi Żydzi! O tym zresztą napisałam w sposób dość rozległy u Adama.  
Zatem u nas ta ewangelia była jakby bardziej prawdziwa, jakby mocniejsza, pełniejsza….

Bzdura.


jest takie powiedzenie: lepsze jest wrogiem dobrego. Wiem coś o tym po licznych eksperymentach z włosami.
Ale reprezentowanie Jezusa Chrystusa będzie miało poważniejsze skutki. Miałam kiedyś sen, w którym Jezus pouczył mnie, że człowiek zda sprawę z naprawdę każdego wypowiedzianego słowa. A w Biblii pisze, żebyśmy nie starali się aż tak gorliwie być czyimiś nauczycielami (list Jakuba 3:1)

Nasi młodsi w wierze bracia, duchowe niemowlęta mogą pytać, co jeszcze mają robić, by podobać się Bogu. I w tym momencie okazuje się nasza duchowa dojrzałość – jeśli zaczniemy im dawać instrukcje (nawet pożyteczne) pozostawimy ich w miejscu religii. Czyli pośrodku niczego.
Moją radą jest: zawsze zwracaj uwagę „niemowlęcia” na osobisty kontakt z Bogiem. I osobiste (wraz z Duchem Świętym) studiowanie Biblii. Nie ma nic złego w studiowaniu razem! Lecz do tego potrzebna jest osoba, która nie będzie płakać, jeśli nagle odbiorą jej wszystkie egzemplarze Pisma Świętego lub jakieś „budujące wiarę” książki czy biuletyny.


Uwierzycie bądź nie, ale ja z drżeniem serca i ręki piszę każdy „duchowy” post! Modlę się przed i w  trakcie, a nawet po, by Duch Boży mnie w tym prowadził i jeśli miałabym głosić coś przeciwnego ewangelii, niech to zatrzyma, bo ja nie chcę głosić człowiekowi niczego, do czego Duch Boży mnie nie zachęci i czego nie aprobuje.

Tak, czasem trzeba (w życiu duchowym i codziennym chodzeniu z Bogiem terminu „trzeba” używam tylko wówczas, gdy dostałam słowo, znak od Boga, że mam coś komuś powiedzieć, obwieścić, o czymś napisać. Bez ponaglenia Bożego, niczego nie trzeba ) coś komuś powiedzieć, na temat jego stylu życia, zachowania itd., ale mam wrażenie, że ta ludzka (!) potrzeba wyprzedza głoszenie prawdy ewangelii.

Myślę, że wielu chrześcijan głosi Ewangelię plus coś extra, bo chce mieć jakąś kontrolę nad tym nowo wierzącym – oczywiście, z 'dobrego serca’ boi się go zostawić samego na sam z Duchem Świętym, by to z Nim załatwiał swoje sprawy, żeby w Nim dojrzewał. My – chrześcijanie; dobre ciotki i dobrzy wujkowie chcemy popchnąć sprawy do przodu i pomóc temu „niemowlęciu” szybciej dorosnąć, szybciej coś zrozumieć. Szybciej się przystosować  do NASZYCH (nie Bożych!!) standardów. I to jest grzech. Mnie w ten sposób zabito.

Gdy poznałam Jezusa, byłam cała w skowronkach – nagle intuicyjnie wiedziałam, co jest złe, a co dobre! We wszystkim pouczał mnie Jego duch, a ja pragnęłam go słuchać! Kochałam Jezusa całym sercem i całą duszą, nie obchodził mnie cały świat tylko On! Byłam w Niego wpatrzona i wsłuchana – i niestety uwierzyłam, że otaczający mnie, życzliwi a jakże, chrześcijanie wszystko co mówią, mówią z Jego ducha. 

I to było jak złe małżeństwo – wychodzisz za mąż, jest miłość, tylko ty i on/ ona i dzień po ślubie, gdy wszystko miało się zacząć w sposób ekscytujący, gdy zostałaś zaakceptowana /zaakceptowany, nagle dostajesz listę zadań do zrobienia – zostaje Ci zdjęta ślubna sukienka, nałożony worek jutowy i mówią ci, że na tę radość z Oblubieńca to teraz musisz zasłużyć.
A jak to najlepiej zrobić? Codziennie gotować rosół  i kotlety (najlepiej wegetariańskie) zdjąć wszystkie ozdoby, koniec z tańcem i wizytami w kawiarni. Masz się zachowywać nie jak świeżo upieczona, zaślubiona panna młoda, ale jak pokutująca grzesznica. Masz się wyróżniać i pokazywać w jak święty sposób żyjesz, ciesząc się inaczej, tak jak ci każą pogrzebowe płaczki.

Hej, ale my, którzy uwierzyliśmy uczestniczymy w WESELU! My ominęliśmy pogrzeb, nas w miejscu śmierci nie będzie!  

Słuchajcie, powiedziałam kiedyś mojemu mężowi tak : Jeśli umrę, a ludzie na moim pogrzebie będą zalewać się łzami, to znaczy, że zupełnie nie rozumieli mnie , mojego życia i tego, dokąd zmierzam! I że nie ufają Panu! Chciałabym widzieć ludzi zalewających się co najwyżej łzami radości, a nawet tańczących – oni będą rozumieć, że ja po prostu WRÓCIŁAM DO DOMU.

Mam wrażenie, że Jezus też ma niesmak obserwując wielu głosicieli – ponoć – Jego słowa.
Czy naprawdę pragniemy głosić ludziom coś, czego Jezus sam by im nie głosił?
Czy chcemy promować siebie, czy swój kościół czy wynieść na podest Jezusa Chrystusa ukrzyżowanego i zmartwychwstałego?
jak to sprawdzić? Oto prosty test:


Czy to, co głoszę, daje życie?

Ilekroć głosimy coś więcej niż ewangelię, głosimy samych siebie. Człowieka, który pragnie dodać coś do krzyża. Często nawet głosimy śmierć, słowa nieżyciodajne. Ja w zborze zaczęłam umierać, musiałam go opuścić zanim będzie za późno. Na nowo musiałam wracać do minimalizmu ewangelii – do czystej miłości, którą głosił Jezus i którą kazał wyżywać.


Pokutujmy i dorastajmy, uwalniając się od nadmiaru.  Ten minimalizm może zaważyć na naszym być (po prawicy) albo nie być. Bo kto wie, ile osób po drodze zabiliśmy, głosząc ‘dobrotliwie’ ewangelię plus coś extra?

Rekomendowane artykuły

Dodaj komentarz